To jest też niezły biznes. W centrach handlowych świąteczna atmosfera zaczyna się już na początku listopada a to przecież o jakiś miesiąc za wcześnie. Nakręcana atmosfera aby jak najwięcej zarobić na tradycji. Ale o tym przecież każdy wie.
My Polacy tak mamy że święta przeważnie robimy na kredyt, kupujemy za dużo rzeczy, których nie potrzebujemy, szczególnie jedzenia, którego większość po świętach jest wyrzucana. Kupujemy za drogie prezenty ludziom, których nie lubimy, prezenty które im się nie podobają i nawet nie są nam wdzięczni za gest.
Gdzieś po drodze zgubiliśmy sens tego wszystkiego.
Zastąpiliśmy świąteczną przyjazną atmosferę nerwowym przepychaniem i agresją.
Zastąpiliśmy wzajemną życzliwość i pomoc drugiemu człowiekowi wulgaryzmami i tekstami w stylu "a kto mnie pomoże ?".
Już nawet nikt nie zostawia pustego talerza przy stole bo doskonale wie że nawet gdyby ktoś obcy zapukał do jego drzwi to po prostu by ich nie otworzył.
Za czasów naszych dziadków święta były biedniejsze materialnie ale bogatsze duchowo - wtedy to miało jakiś większy sens. Wtedy w ogóle wszystko miało większy sens bo było mniej nakręcone materializmem.
W praktyce wychodzi że tylko dzieci cieszą się świętami. Dorośli chodzą wkurzeni bo wszędzie kolejki, bo korki dużo większe, bo trzeba wydać dużo pieniędzy (pożyczonych) i trzeba siedzieć z ludźmi, którzy nas denerwują. Po każdych świętach jesteśmy grubsi, rozleniwieni i nawet cieszy nas powrót do pracy.
Zaraz po świętach jest kolejny czas, który doprowadza nas do wkurzenia, smutku i poczucia beznadziejności. Tak mam na myśli SYLWESTER.
Mieliśmy cały rok żeby: schudnąć, znaleźć męża, oszczędzać, znaleźć/zmienić pracę, kupić ..., wyjechać ..., zrobić ... (zakreśl właściwe - pewnie będzie to większość z wymienionych + parę indywidualnych celów). I co ? Właśnie. Nic. Jeżeli udało nam się zrealizować jeden z celów to jesteśmy w małej grupie szczęściarzy, którzy mają bardzo silna wolę lub mieliśmy farta (coś spełniło się przez przypadek). I te dręczące nas pytanie, które słyszymy w głowię "Czy jestem aż tak beznadziejna/ny ze przez 365 dni nie dałam rady zrobić nic ze swoim życiem ? Jestem ofermą i do niczego się nie nadaję. Marnuje młodość. Marnuje życie na stawianie celów, których i tak nie zrealizuje, ale chociaż z roku na rok jestem tego coraz bardziej świadoma i coraz mniej się oszukuje."
Po pierwsze aby zacząć czuć zadowolenie z siebie musimy być skuteczni - no bo jeżeli stawiamy sobie cele to chyba znaczy że nam na tym czymś zależy prawda ?
Postawione przez nas cele powinny spełniać określone warunki wtedy będzie nam łatwiej (na pewno znacie koncepcje formułowania celów), cel powinien być:
- Prosty - bo my jesteśmy prości, proste cele są najlepsze i nie sprawiają nam tak dużego kłopotu.
- Mierzalny - czyli musimy zmierzyć to czy go zrealizowaliśmy i w ilu procentach, bo postawić sobie cel być szczęśliwszym i ... ? a jak określimy czy jesteśmy i jak bardzo ? To frustruje i zniechęca do dalszej pracy.
- Osiągalny - nie zakładajcie że wyjdziecie za hollywoodzkiego aktora bo to niestety mało realne. Chociaż ... ;)
- Istotny - bo jak i po co starać się i poświęcać dla czegoś co nie jest dla nas ważne ?
- Określone w czasie - łatwiej nam będzie się starać i przede wszystkim wiemy kiedy oczekiwać efektów a to mobilizuje i daje satysfakcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz